Wednesday, 12 May 2010

Cycero, ty gadzie

Cultura animi philosophia est

Dziewczyny płaczą, bo skończyło się już lato. Ale chłopaki, jak wiadomo, nie płaczą. Trzeba tylko skończyć z kpinkami z Profesora Minskiego i wziąć się do filozoficznej orki. Bo w przeciwieństwie do Epikura, który uważał, że filozofia to lajtowe kucanie w kwiatkach przy winie i w gronie przyjaciół, Big Cyc orzekł, że filozofia to ciągła uprawa umysłu. Czy miał rację jeden czy drugi, trudno mi sądzić. Bo ja tylko jako dziecko zbierałem agrest u wujka Józka i to jest moja cała kultura rolna.

Przypominam, ze blog ten to refleksje wokół podkastów filozoficznych prezentowanych na Itunesach. Oba trudne terminy są wcześniej zdefiniowane (mam nadzieję) zgodnie ze lwowsko-warszawskimi standardami. Wystarczy kliknąć w odpowiednie linki (zaznaczone kolorowo). Zresztą, czy jest jeszcze ktoś w cyberprzestrzeni, kto nie wie, co to podkast. Z drugiej strony na pewno większość z nas nie wie do końca, co to jest filozofia, ale w tej sprawie trudno jest dać wiarygodny link.

Większość podkastów, wokół których będziemy się snuć, pochodzi z Uniwersytetu w Stanford w Kaliforni. Z Londynu natomiast pochodzi audycja Melvyna Bragga „In Our Time” firmowana przez BBC. Dużo w niej o filozofii, ale do tego pamiętnika wybrałem trzy audycje (jedna wystąpi dwa razy) omawiające problemy fizyki i neuroscience. To też filozofia – bez umiaru i do bólu.

Dla wygody jeszcze raz kopiuję listę linków, która jest naszą mapą drogową.

1) Drugie prawo termodynamiki - najważniejsza prawda, którą kiedykolwiek będziesz znał

2) Eksperyment dotyczący wolnej woli

3) U Uzbiekaw niet iluzji

4) Ciemna energia (punkt drugi i trzeci odnoszą się do tej samej audycji)

Audycja, do której odnosi się drugi link, to prezentacja neuroscience, nauki, która bardzo rozwinęła się w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Ledwo jednak minęła 10 minuta dyskusji, najbardziej aktywny z jej uczestników David Papineu, przechodzi do roli świadomości w naszych procesach i zachowaniach. Uważa, że jest ona duża mniejsza niż się zazwyczaj przypuszcza. W sumie bardzo mała.

Przerwijmy w tym miejscu program i zróbmy małą dygresję. Kartezjusz uważał, że co jak co, ale świadomość jest dla nas zupełnie przejrzysta i stanowi źródło wiedzy pewnej. Już w 19 wieku nie bardzo w to wierzono. Marksizm a potem freudyzm wskazywały, że nasze prawdziwe intencje są często inne niż nam się wydaje. Tak różne nurty jak freudyzm i behawioryzm wspólnie na jakiś czas zniszczyły pojęcie świadomości, pierwszy wprowadzając pojęcie podświadomości a drugi w ogóle negując świadomość (w mocnej wersji). Te same argumenty mogą zresztą służyć uzasadnieniu istnienia podświadomości i całkowitego braku świadomości. Oto jadę w tej chwili na rowerze, ale oczywiście koncentruję się na słuchaniu ipoda. Ipod nadaje np. stary wykład Searle'a (Reeth Lectures). W tej konkretnie sekundzie nie zdaję sobie nawet sprawy, że jadę na rowerze, że pedałuję, a nawet od czasu do czasu zmieniam biegi. Zwolennik podświadomości powie, że ja zdaje sobie z tego sprawę podświadomie. Behawiorysta powie, że ja sobie z tego sprawy nie zdaję, nie jestem tego świadomy, zresztą nie ma żadnej świadomości i najważniejsze jest zachowanie: to, że jadę na rowerze i nie roztrącam przechodniów.

Co tutaj wnosi neuronauka (wracamy do audycji radiowej). Pewien zaskakujący wynik badań neuroscience pokazuje, że dużo mniej z tego, co uważaliśmy za świadome, jest świadome. Chodzi o tzw. eksperyment wolnej woli. Autor tego eksperymentu (którego nazwiska nie podaję, nie chcąc go przekręcać, usłyszałem je ipodzie) zebrał w laboratorium grupę pacjentów i poprosił o przyciskanie znajdującego się obok nich guzika. Dodatkowo na ścianie wisiał duży stoper. Eksperymentor powiedział: zanotujcie dokładny czas, kiedy zdecydowaliście się na przyciśnięcie guzika. Posługując się elektrodami wprowadzonymi do mózgu badacz dokonał jednak zaskakującej konstatacji. Mózg uczestnika eksperytentu zaczął proces, który sterował (poruszał) palcem chwilę zanim pacjenci twierdzili, że się na to zdecydowali. Było to około 1/5 sekundy wcześniej (to dużo w ujęciu neuroscience). Więc wyglądało to tak, jak gdyby mózg zdecydował się poruszyć palcem i dopiero potem staliśmy się tego świadomi, że mózg się na to zdecydował.

Zdrowy rozsądek podpowiadałby, że to ja się zdecydowałem poruszyć palcem (świadomie, celowo). Ale okazuje się, że mózg już wcześniej wszystko przesądził. Moja świadomość jedynie odnotowała już podjętą przez mózg decyzję. Nieświadome części mózgu wszystko przesądziły, a świadomość może te rzeczy jedynie śledzić.

Większość rzeczy, które robimy jest nieświadome.

Można sobie zadać pytanie, co w ogóle robi świadoma część. Z powyższego przykładu (i jeszcze jednego, o którym nie piszę) wynika, że jest to tylko działalność księgowa, buchalterska. Śledzi, jakie decyzje zostały podjęte, śledzi jakie są przedmioty, śledzi gdzie jesteś i gdzie są inne osoby w relacji do ciebie. Ale po co jest ta księgowość? Wygląda to, że świadoma część mózgu (która jest bardzo mała) jest przeznaczona do planowania wyższego rzędu. Czy jadę na ryby czy idę do biblioteki. Jeśli na ryby, to kupię wędkę i haczyk. Świadomość obejmuje strukturę i sekwencję planowania. Organizowanie czasu. W pewnym sensie zarządzanie. Świadomości nie należy przy tym traktować jako coś niematerialnego. Jest to świadoma część mózgu rezyduująca w jego ewolucyjnie nowszej, ssaczej, neokorowej części, w odróżnieniu od starszej "gadziej" części odpowiedzialnej za ruchy bezwarunkowe i nieświadome. Jest to jakiś dowód, że pochodzimy nie tylko od małpy, ale i od gadów.

Dawni dualiści mówili jednak o niematerialnej duszy i ciele. Dzisiejsi o różnicy między umysłem a mózgiem. Zdaniem Papineau jest to zdecydowanie błędny, choć zarazem bardzo naturalny sposób myślenia. Sposób ten miałby polegać na przekonaniu, że w ciele występuje dużo szarej materii i nerwów a nad nimi unosi się świadoma istota. Papineu mówi w audycji: „Jestem zdecydowanym materialistą, nie istnieje żadna dodatkowa substancja. Ale nawet ja, kiedy myślę o tych sprawach, to w sposób zupełnie naturalny zakładam, że istnieje jakiś dodatkowy element czujący. Psycholog z Yale Paul Bloom ma bardzo ciekawą teorię. Napisał książkę Dziecko Kartezjusza . Twierdzi w niej, że wszystkie dzieci chowają się jako kartezjanie i wyrastają na kartezjan. Od wczesnego wieku, jako dualiści, myślą, że jest umysł, który jest czymś innym niż mózg. Teoria Paula Blooma jest taka, że mamy dwa systemy w mózgu, jeden do radzenia sobie z ludźmi, ich intencjami i innymi umysłami a drugi do radzenia sobie z ciałami. I to, co poznajemy, umieszczamy w jednej kategorii lub drugiej. I jest tak łatwo nam zrozumieć, że obcy umysł mógłby przejąć nasze ciało. Jest taki film ze Stevene Martinem „All of me”. Pod koniec filmu osoba kontrolująca ciało zmienia się w nim pięć razy na minutę. Widz nie ma trudności ze zrozumieniem tej sytuacji i wyraźnie wszyscy myślimy, że jest to sensowne. Ale to błąd.

Problem z obrazem dualistycznym jest taki, że nie pozostawia umysłowi właściwie nic do roboty. Mózg ma cały materiał do kontrolowania naszych ciał i nie musimy szukać nic na zewnątrz, żeby widzieć, dlaczego poruszamy się tak, jak poruszamy. I nikt z nas nie myśli, że kontroluje nas z zewnątrz jakaś siła magiczna. Gdyby było coś ekstra, to i tak myślelibyśmy, że nie powoduje w naszym mózgu-umyśle żadnej różnicy. Jeżeli umysł istnieje, to jest tym samym, co mózg.

Tyle neuroscientist. I możemy już na dziś wyłączyć radio. Muszę przyznać, że choć nie jestem dualistą, mam bardzo silne intuicje co do istnienia twardego problemu świadomości, umysłu, wykraczające poza neurofizjologię. W odróżnieniu od neuronaukowców nie zamierzam z tych intuicji rezygnować. Chociaż wierzę, że mózg ma cały materiał do kontrolowania naszych ciał (choć nie wierzę, żeby to ktoś konkluzywanie wykazał) i że zapewne po wykonaniu pracy przez mózg umysł nie miałby wiele do roboty, to i tak byłbym przeciwny eliminowaniu pojęć umysłowych, mentalnych, psychicznych, czysto świadomościowych z opisu naszego ludzkiego świata. W tym wypadku nie wierzę w brzytwę Ockhama. Uważam, że jest tępa i zardzewiała.

Znaleźliśmy się tuż obok jednej z podstawowych zasad metodologii nauki: zasady prostoty. Zasada ta kazała usuwać z nauki wszelkie zjawiska, pojęcia i byty, które nie miały nic do roboty, czyli nie pomagały nam wyjaśnić zjawisk empirycznych. Z chemii zniknął flogiston. Z fizyki eter. Poza sztukę Moliera nie wyszła „vis usypiativus”, bo jak wiadomo opium ma siłę usypiającą. W dwudziestym wieku na zasadę zwracali uwagę i Quine i Chomsky. Chociaż prostota nie jest pojęciem ani do końca jasnym ani absolutnym czy jednorodnym, to z ogólną zasadą trudno się kłócić. Nie wiemy, czy w kosmosie istnieją byty, których ani nie widzimy ani nie pozwalają nam niczego wyjaśnić, ale skoro nie wiemy, to po co mamy zakładać ich istnienie.

Z umysłem (jako bytem niefizycznym innym niż mózg, czy może niefizycznym aspektem mózgu) sprawa ma się inaczej. Zjawiska i pojęcia umysłowe (mentalne) nie są bytem teoretycznym, który ma coś wyjaśnić w działaniu mózgu, i w ogóle miałby mieć coś do roboty. Są do dane pierwotne, empiryczne, kwalia, sądy i zdania spostrzeżeniowe i jako takie same zasługiwałyby na teorię, gdyby taka mogła istnieć. Taki zdaniem jest „odczuwam ból”, „chcę już pójść do domu”, „jestem głodny”. Są to tak samo zdania spostrzeżeniowe jak „Grzmi”, czy „Pada deszcz”, może nawet lepsze, bo będące naszą prywatną własnością. A kto jeszcze śmie twierdzić, że własność prywatna jest gorsza od publicznej? Moje jest lepsze, bo moje (Oczywiście o intersubiektywności słyszałem).

Tego typu zjawiska mogą tworzyć system skomplikowany, albo prosty. Mogą też duplikować się ze zjawiskami neurologicznymi, pozostawiając wrażenie, że umysł nie nic więcej do roboty, bo mózg już wszystko załatwia. Nie jest to ważne. Ważne jest to, że te zjawiska odczuwamy. Może się mylimy? Mam wrażenie, że filozofia behawiorystyczna ostatnich kilkudziesięciu lat (jest to skądinąd piśmiennictwo bardzo fascynujące) próbowała nas przekonać, że świadomość jest naszym złudzeniem. Jeśli tak, to badajmy złudzenia. Tylko jak odróżnić złudzenie od niezłudzenia.

Wolno nam myśleć, że system mózg-umysł może się charakteryzować pewną nadmiarowością, redundancją, zarówno użyteczną i nieużyteczną. Świat ludzki nie musi być racjonalny. Każda ludzka instytucja domaga się uproszczenia. Ale nie przesadzajmy w walce z biurokracją. Mózg bez umysłu uczyni z nas zombie.

Na szczęście nie możemy (poza patologią) pozbawić się umysłu. Gdzie występuję ludzki mózg, tam tez jest ludzki umysł. Kiedy to się w ewolucji zaczęło? Pies jakąś świadomość ma, ameba żadnej. Kiedy przyroda zaczęła mysleć o sobie? Wygląda na to, że od ssaków. Tu neuronaukowcy mnie przekonali.

Friday, 7 May 2010

Dobroć dla ipodów (tylko classic)




Co do ipoda, to przypomniał mi się dylemat poruszony w audycji "Philosophy Talk" z udziałem Marvina Minskiego, jednego z pionierów sztucznej inteligencji, autora "The Emotion Machine". Wyobraźmy sobie robota, konkretnie dziewczynę, zapewne narzeczoną, zdecydowanie inteligentniejszą od nas rozmówczynię. Zirytowany jej inteligencją chłopak (człowiek) mógłby zechcieć wyjąć jej baterie. Czy byłoby to moralne? Dlaczego możemy wyłączyć komputer albo robota, ale nie: mniej inteligentnego od niego człowieka. Minsky każe nam się zastanawiać, czy w ogóle mamy prawo wyłączać komputer. Jeżeli mamy, to częściowo dlatego, że możemy go włączyć z powrotem (być może nawet po zrebootowaniu będzie działał lepiej). Wyłączyć człowieka nie jest OK, bo człowiek reprezentuje sobą doświadczenie i wiedzę całego życia. Każdy człowiek jest wartościowy. Nie trzeba przy tym być filozofem. Normalny człowiek w średnim wieku ma wartość kilku milionów dolarów pod względem wydajności. Można raczej się zastanawiać, dlaczego społeczeństwo w ogóle pozwala ludziom umierać. Minsky przewiduje, że w przyszłości ludzkie umysły będzie można backupować i downloadować.

Może zatem (wychodząć poza inżynierski język AI) inteligentne maszyny winniśmy traktować jako podmioty moralne i emocjonalne. Obiecuję, że będę mojego ipoda traktował lepiej, już i tak dałem mu futerał, żeby chronić go przed zadrapaniem. Pytanie tylko takie, czy ipod powinno się traktować jako maszynę inteligentną, czy może bardziej tak jak inny mój ulubiony przedmiot - rower - mechanizm bardzo ciekawy, ale niekoniecznie wart kilka milionów dolarów (orientacyjną cenę mojego poprzedniego roweru podałem na policji, gdy mi go ukradli spod domu; jeżeli ktoś go znajdzie, niech się nie spodziewa tak dużej nagrody).

Przy okazji oświadczam, że uznaję tylko ipod classic. Który inny ipod ma tyle pamięci, by zmieścić tak wiele wykładów filozoficznych, inteligentnie zwanych przez ipod songami albo epizodami.

PS. Mam też dobrą wiadomość dla naszych wnuków. Za około 100 lat będziemy żyć od 200 do 300 lat i będziemy potrzebowali robotów, bo w sytuacji, gdy 300 letni ojciec będzie miał 150 letniego syna, inaczej nie damy sobie rady. Też Minsky (ta sama audycja).

Boso ale z ipodem


Kiedy wykazałem (sobie i wobec), że świat nie zginie z hukiem, ale ze skowytem, postanowiłem pojechać na wakacje. Siedzę teraz w Toskanii, wraz z rodziną, przyjaciółmi, naszym synkiem i ich córeczką. Wszyscy mamy nadzieję, że świat się na razie nie wypsztyka z ognistej, słonecznej, złotowłosej energii. Na razie jest bardzo, bardzo gorąco, co może być dowodem na negatywny charakter entropii. Dom jest pejzażowo położony, na skraju oliwnego i figowego gaju, ale nasze dzieci i tak wolą bambusowy zagajnik w chwilach wolnych od kąpania się w basenie. Dorośli też chodzą do basenu, choć instrukcja mówi, że jest przeznaczony wyłącznie dla dzieci.

W sumie 11 tysięcy metrów na zboczu góry za 470 euro tygodniowo (dom i ogrójec). W Polsce za tę cenę dostalibyśmy najwyżej pokój na Kaszubach w pobliżu zimnego morza. Tu siedzimy przytuleni do zbocza góry podobnego do tych, które we florenckich muzeach służą artystom za tło do malowania madonn (madonna z dzieciątkiem na tle wzgórz). Zaiste, nasz ogród jest dużo większy, bo nikt z nas jeszcze całej działki nie obszedł, płot jest przeważnie niewidoczny, a pejzaż ciągnie się daleko jakby był częścią naszego ogrodu. Do góry aż do kościoła św Zyty, z pubem, który tylko w sobotę i niedzielę serwuje strawę, w dół wzdłuż zygzakowatej drogi do miasteczka, które ma łączność z Luką (zwaną przez Hanię Lutką), Pizą (zwaną przez Grzesią Pyzą) i całą resztą świata.

Jak się nazywa to szczęsne miejsce. Nie powiem, zresztą nazwy miasteczka akurat nie pamiętam. Ale nie powiem dlatego, że wielkie to pustkowie, prawdziwa pustelnia parmeńska, której nie chcę reklamować. Za rok też chciałbym tu przyjechać i móc powiedzieć, jak malarz-złodziejaszek z filmu Felliniego „Niebieski ptak” „Pejzaż jak u Corota”. Czasami zresztą mamy dość tej oazy i jedziemy we dwa (albo trzy) samochody nad morze, by się wykąpać (ale tylko na godzinę, bo tłok tam straszny, a włoscy kapitaliści wykupili większość plaż i nie wpuszczają ludzi z gór). Czasem podróżujemy aż do wnętrza włoskiego buta, by zwiedzać zabytki. Nie warto, trzeba siedzieć tutaj, w miejscu, które nazwałbym ogrodem Epikura, gdyby nie to, że mój kolega Piotrek zabronił mi używać na tym blogu megalomańskich metafor. Epikur był na pewno największym filozofem. Uczył żyć w harmonii z ogrodem ziemi i nie bać się śmierci. „Śmierci nic do nas. Dopóki jesteśmy, śmierci nie ma, a kiedy jest, to nas nie ma.” A ogród to nie tylko miejsce, gdzie zbieramy owoce, ale gdzie dzielimy się nimi z naszymi przyjaciółmi, racząc ich ciekawą rozmową i oczywiście winem.

W zeszłym roku byłem w Atenach i widziałem arystotelesowski ogród Liceum przerobiony na przyzwoity park miejski. Byłem też tam, gdzie ongiś znajdował się platoński gaj Akademosa, ale to już jest teren bardzo zurbanizowany i tylko kawiarnia internetowa nazywa się Plato’s Academy. Pod Atenami był też prawdziwy ogród Epikura, o którym mówi Adrea Nightingale w audycji Entitled Opinions Thomasa Harrisona (również racząc prowadzącego winem). Tego miejsca jednak nie znalazłem. Znalazłem je dopiero tu, na arkadyjskich zboczach gór Toskanii, po których aż chce się biegać nago, choć oczywiście z i-podem

Wszyscy jesteśmy Michaelami

najważniejsza prawda, którą kiedykolwiek będziesz znał

Od razu mówię, że z fizyki jestem dyletantem. Po prostu nie uważałem na lekcjach. I mam prośbę. Gdyby na tę stronę zajrzał jakiś profesor (choćby licealny) i złapał się za głowę, co ja tu wypisuję, to ja ze wszystkim się zgodzę, wszystkiego się zaprę i obiecam poprawę (w końcu jest to tylko blog a nie "Harvard Journal of Heat Kinetics").

Ale ostatnio słyszę rzeczy, którymi trudno się nie zainteresować. Na przykład uczestnicy dyskusji w "In Our Time" mówią o drugim prawie termodynamiki, które powstało jako prawo o kotłach i lokomotywach a ma nawet implikacje metafizyczne. Co więcej jest to prawo doskonale uzasadnione, działa zarówno w mikro jak i w makroskali i np. Einstein uważał, jest to jedno z niewielu praw ogólnych, które pozostaną prawami nauki także i w przyszłości, gdy wiele innych będzie obalonych

Z grubsza prawo to głosi tyle, że ciepło zawsze przepływa z gorącego do zimnego materiału. Drugie prawo głosi, że w systemie izolowanym, skoncentrowana energia z czasem ulega rozrproszeniu i w konsekwencji mniej skoncentrowanej energii można użyć do wykonywania użytecznej pracy. Rozpraszanie energii oznacza również, że różnice w temperaturze, ciśnieniu i gęstości będą się wyrównywały. Często w tym kontekście pada pojęcie entropii termodynamicznej, która jest miarą rozpraszania energii. Drugie prawo termodynamiki głosi zatem, że w systemie izolowanym entropia wzrasta.

Jeżeli zostawiamy na stole gorącą herbatę, to po jakimś czasie oziębnie. Jej temperatura wyrówna się z powietrzem. Coś przeciwnego będzie miało miejsce, kiedy zostawię na stole wyjętą z lodówki kolą (oczywiście light). Albo pepsi light (żeby nie było, że uprawiam reklamę). Ów napój gazowany podgrzeje się do temperatury pokojowej. Wiem, że bardzo dzisiaj nudzę.

Ale tu właśnie zaczyna się film katastroficzny, bo tego typu wyrównywanie się temperatury dotyczy nie tylko szklanek, ale i całego kosmosu. Weźmy słońce. Jest ono bardzo gorące, bo zachodzą na nim reakcje fuzji wodoru do helu. Ale kiedy cały wodór zamieni się w obojętny hel i temperatura słońca zacznie się wyrównywać z kosmosem, który jest tak zimny, jak tylko można. Z czasem cała temperatura w kosmosie się wyrówna i nie będzie już można wykonywać użytecznej pracy. Proces ten zachodzi już częściowo na ziemi. A mało to znamy leniuchów?

Prof. Monica Grady tak objaśnia Melvynowi Braggowi przyszłość kosmosu (tłumaczenie moje i niedokładne, bo spisywane z ipoda). Śmieć cieplna "wynika [..] z ciągłej ekspansji i ciągłego przepływu energii. [Słońce] zamienia wodór w hel. W końcu zabraknie wodoru, hel ostatecznie zostanie przekształcony w węgiel, emitując coraz więcej ciepła, dzieje się to na wszelkiego rodzaju gwiazdach. Niektóre gwiazdy wybuchają, zamieniając się w supernowe, emitując olbrzymią ilość energii. Wszystkie te procesy w naszej galaktyce, we wszystkich galaktyktach prowadzą do stopniowego wyrównywania się energii w danym systemie a potem rozprzestrzeniania się w galaktykach. A żadna galaktyka nie jest w izolacji, jest otoczona aureolą materiału. Znacznej części energii nie możemy zobaczyć, znajduje się ona w ciemnej materii. W ramach naszego kosmosu gwiazdy będą stopniowo budowały pierwiastki, eksplodowały do supernowych a same pierwiastki będą wracały do materiału międzygwieznego. Zaczynać się będą formować nowe gwiazdy - jest to cały cykl. Ale w końcu temu cyklowi zabraknie wodoru. Cały wodór zostanie zamieniony na inne pierwiastki. [..]. I stopniowo cała rzecz rozpuści się w kosmosie jako całości. Temperatura stopniowo spadnie i wyrówna się globalnie - to jest właśnie śmierć cieplna. Wszystko wszędzie ma tę samą temperaturę. I nie da się wykonać żadnej pracy".

Co wynika z drugiego prawa termodynamiki dla filozofii (teraz już kończy się audycja radiowa i zaczynają własne bzdury):

1) Nie można żyć wiecznie, nie dlatego, że nasze organa się zużywają, tylko z bardziej zasadniczych powodów. Nawet gdyby ktoś znalazł metodę na nieskończone przedłużanie życia, to i tak zginiemy (jako ludzkość) w katastrofie kosmicznej zwanej śmiercią cieplną, które nie jest w stanie przetrwać żaden proces zyciowy. Choć jest również prawdopobne, że ludzkość wyginie dużo wcześniej z powodu jakiegoś innego kataklizmu (np. Big Freeze - kosmos stanie się zbyt chłodny do życia).

2) Nie można również żyć wiecznie w pamięci ludzkiej (wieczna sława) ani wytworach i owocach naszego życia (piramidy, książki, dzieła sztuki). Horacy, Kochanowski, Puszkin tak dalece nawet posunęli się w swej pysze, że napisali różne wersje tego samego sonetu "Wzniosłem sobie pomnik trwalszy od spiżu" - "Exegi monumentum aere perennius". Może mieli trochę racji. Ale pamięć ludzka nie istnieje dłużej niż ludzkość, a po śmierci cieplnej piramid ludzkiej pamięci już się nie odbuduje.

3) Śmierć, sława, pamięć o nas to rzeczy najlepiej w świecie rozdzielone, mimo, że w przeciwieństwie do kartezjańskiego rozumu wszyscy narzekają na ich brak. Nawet była taka piosenka i film "Fame I want to live forever" Ale przecież i tak w końcu zostaniemy zapomniani a w kosmosie nie zostanie jedna ameba. Wszyscy jesteśmy równie sławni. Wszyscy jesteśmy Michaelami Jacksonami.

4) Wynika stąd negacja tej maksymy filozoficznej, która nakazuje czcić to, co trwałe, a gardzić tym, co przejściowe i niknące. Nie ma nic trwałego a to, co jest jednochwilowe, może być równie cenne jak wielochwilowe. Żyjmy zatem chwilą. Żyjmy i dwiema chwilami. Ale nie żyjmy dla wieczności.

Ale w filozofii żadne konkluzje nie są ostateczne. Zadajmy sobie pytanie, czy ludzkość mogłaby przetrwać śmierć cieplną. Czy możemy to sobie w ogóle wyobrazić?

Wydaje się, że tak. Ludzie musieliby zmagazynować dużo energii w postaci wodoru i korzystać z jej przez cały czas trwania katastrofy. Przetrwać w ciepełku śmierć cieplną wszechświata. Potem włączyć się do czegoś, co powstanie na miejscu wszechświata. Wydaje się to niemożliwe, nawet absurdalne. Co może powstać po śmierci cieplnej? Ale śmierć cieplna (czy prawie śmierć cieplna) już kiedyś nastąpiła, jeszcze przed powstaniem ludzkości. W ciągu 3000 lat po Big Bangu nastąpiło przejście od temperatury 6000 stopni celsjusza do -270 (taka jest w tej chwili temperatura kosmosu). A my tutaj sobie siedzimy w układzie słonecznym, na naszej pięknej planecie i jest nam dobrze. Wszystko dzięki słońcu, które stale dostarcza nam energii. Oby jak nadłużej.

Wtedy uratowała nas, jak się zdaje, grawitacja. Jak? - tego chyba nikt do końca nie rozumie. Miejmy nadzieję, że teraz też coś nas uratuje. Bo chyba trudno zakładać, że heat death to będzie Fukiyamowski koniec kosmosu. Być może, musimy zmienić naszą politykę i zamiast konserwować energię w związku z globalnym ociepleniem, zbierać paliwo na wiele lat naprzód, kiedy po kosmosie szaleć będzie śmierć cieplna.

Melvyn i jego gitarzyści

Wbrew staraniom takich filozofów jak Rawls na świecie nie ma sprawiedliwości. Weźmy przykład Melvyna Bragga autora audycji „In Our Time”. Jaką fajną fuchę ten człowiek podłapał! Polega ona na tym, że Melvyn (lub jego producent) wybiera temat audycji (np. Wittgenstein) i rekrutuje trzech profesorów. Każdy z nich ma napisać krótką rozprawkę na temat Wittgensteina i dać ją Melvynowi do czytania. Na podstawie tych artykułów Melvyn układa pytania i planuje, w jaki sposób poprowadzić dyskusję. I tak co tydzień, z przerwą na wakacje. Prywatna nauka przy pomocy najlepszych akademickich korepetytorów. Nienajgorzej, jak na lekko sepleniącego prezentera. A na dodatek jest baronem (sic!) i kolegą brytyjskiego premiera. Nie tego, co teraz – jego poprzednika.

Dyskusje są nie tylko o filozofii, ale i o sztuce, historii, religii i nauce. Taki „Klub ludzi ciekawych wszystkiego” . Program nadawany jest na żywo czwartek rano, potem w wersji montowanej wieczorem. I od tej pory dostępny jest podkast. W dwóch miejscach - na stronie BBC i w witrynie i-Tunes, do której wchodzi się przez ten program. Archiwum starych programów nie jest dostępne w formie podkastów, jedynie do odsłuchania (w formie „Listen again”). Ostatecznie można je nagrać ręcznie przy pomocy programu AUDACITY. Jest to robota dość karkołomna, ale cóż począć. Wspaniałego archiwum Melvyna Bragga można wreszcie słuchać siedząc przed komputerem (w tak zwanym streamingu).

Tutaj znajdziecie listę wszystkich audycji filozoficznych Melvyna Bragga. Ale zaciekawienie filozoficzne budzą nie tylko audycje boskiego Melvyna na ściśle tematy filozoficzne. Wybrałem trzy audycje, które wywołują ciekawe filozoficzne pytania i cztery problemy, które poruszone przez Melvyna i jego trzyosobową kapelę pilnie domagają się filozoficznego rozwinięcia



1) Jak sobie z tymi problemami poradzimy (lub nie), to od razu rowerujemy do StanfordDrugie prawo termodynamiki - najważniejsza prawda, którą kiedykolwiek będziesz znał

2) Eksperyment dotyczący wolnej woli

3) Halucynacje

4) Ciemna energia (punkt drugi i trzeci odnoszą się do tej samej audycji)

Radio bez fal

Dawno, dawno temu, powiedzmy w epoce flinstonów, radio było tylko na żywo. Didżejowi epoki kamiennej nawet się nie śniło mówić do magnetofonu. Zaczynał audycję powiedzmy o siódmej wieczorem i o tej samej porze był słuchany przez swoich wielbicieli w kamiennych wioskach. Niektórzy nie zamilkli do dziś.

Wiele lat później, powiedzmy w czasach średniowiecznej fantasy, kiedy Kazimierz Odnowiciel gromił Bolesława Zapomnianego, audycje zaczęto nagrywać na szpule (płyty, pliki komputerowe, runy, pergamin i co jeszcze). Audycję można było nagrać we wtorek a odtworzyć w środę.

Ale w epoce Obamy i Osamy człowiek zadaje sobie pytanie, po co czekać na środę. Skoro audycja jest gotowa we wtorek powinna od razu dotrzeć do słuchacza. W 21 wieku nadawca podkastu (czyli cyklicznej audycji radiowej) umieszcza audycję na stronie internetowej, jak tylko jest gotowa. Specjalny program (itunes lub juice) ściąga kolejny odcinek audycji na prywatny komputer.

Podkastów jest tyle, że nie sposób ściągnąć ich wszystkich. Zaznaczamy na naszym komputerze, że chcemy posłuchać trochę audycji informacyjnych, trochę muzycznych i oczywiście bardzo dużo filozoooofii. Trochę BBC, trochę Soundchecka z Nowego Jorku i ciut Stanfordu. Komputer to dla nas wszystko zasysa. Jak to wygląda w szczegółach napiszę później.

Podkast miał się początkowo nazywać „audioblog” i w rzeczywistości podkasty przypominają blogi. Jak tylko ten blog napiszę, to zaraz go opublikuję. Jest to jakby blog mówiony. Trochę inna jest metoda dystrybucji. Blogów nikt nie ściąga a tylko czyta (hopefully).

Podkasty zaczęły funkcjonować w 2004 roku i początkowo obejmowały prawie wyłącznie audycje różnych entuzjastów, fanatyków jednej sprawy, by nie powiedzieć po prostu dziwaków. Do historii przejdzie zapewne podkaster, który nadawał audycję z wnętrza swojej toalety i nazwał ją „Daily Download”. Pewno downloaduje to, co wszyscy musimy dowloadować, do dzisiaj. Teraz jednak podkastują wszystkie poważne stacje radiowe, w tym Polskie Radio, ale to od niedawna. Stacje radiowe głównego nurtu potraktowały podkasty jako jeszcze jedną metodę rozsyłania swoich audycji.

Kiedy w 2006 roku zacząłem słuchać podkastów (i je ściągać) do ruchu podkastowego przyłączyła się pierwsza poważna stacja, angielskie BBC. Teraz ma już kilkadziedziesiąt różnych podkastów. Wśród nich jest mój ulubiony „In Our Time”, którego recenzji poświęcę następny wpis. I obiecuję: teraz już będzie trochę o filozofii

I’ve got to go, jak mówi Ian Shoales, The Sixty Minute Philosopher

Wzywam wszystkich filozofów i cyklistów

Witam,


Zapraszam wszystkich do wspólnego studiowania filozofii. I to nie byle gdzie, bo na Uniwersytecie Stanford w Kalifornii. Co więcej, studia te będą całkowicie darmowe, jednego nawet dolara nie wydacie na sławetnie drogie amerykańskie czesne. Natomiast nauka odbywać się będzie w warunkach bardzo luksusowych. Ja studiuję często na rowerze, uważając jednak, żeby nie zderzyć się z samochodem lub pieszym. Ale wy możecie studiować na plaży, na wycieczce górskiej lub nawet w pracy. Myślę, że zwłaszcza to ostatnie środowisko sprzyja rozkojarzonemu myśleniu. Od pracy zapewne lepsze jest jeszcze więzienie, dość wspomnieć Sokratesa i Boecjusza.

Chodzi mi o studiowanie filozofii przez ipod (lub inne urządzenie tego typu). Jakiś czas temu nasz kochany Steve Jobs uruchomił cały portal, na którym znaleźć można wykłady najlepszych naukowców amerykańskich i brytyjskich (a wkrótce zapewne i innych). Jest to prawdziwa jaskinia filozofów. Wykłady te są nadawane w formie podkastów (czyli „radia bez fal”). Co to są podkasty. o tym w następnych wpisach. W dobie kryzysu, który ugryzł zapewne niejednego filozofa, ważne jest to, że wiele z nich jest za darmo. Natomiast te serwisy, które są płatne, można opłacić polską kartą kredytową i nie kosztuje to majątku.

Studiowanie na uniwersytecie w Stanford przez słuchawki doskonale wpisuje się w tendencję dającą się zaobserwować w polskich szkołach wyższych. „Niedawno Gazeta Wyborcza” pisała o szkole wyższej, która (allegedly) przyjmowała tak dużo studentów, że nie potrafiła ich obsłużyć w postaci zajęć („Poważna część zajęć w "punktach" jest fikcją, studenci nie widzą na oczy profesorów” GW 30.07.2009). Coraz większą popularność zdobywa e-learning pozwalający oszczędzić na profesorach. Tutaj przynajmniej takich oszczędności nie będzie. Na tym blogu świecić będą gwiazdy pierwszej wielkości. Chcecie wiedzieć jakie? Searle, Dennett, Rorty, Chalmers, Minsky, Perry, Dreyfuss, Blackburn. Nie wszyscy ze Stanford, nie wszyscy z Ameryki, ale wszyscy świetni.

Mam nadzieję, że i mnie wpadnie coś do głowy. Zanim jednak przyjdzie filozoficzne olśnienie, kilka następnych wpisów poświęcę sprawom inżynierskim. Podkasty. I-tunesy. Itunes-U. i-pod. Bez tego filozofii nie da się dzisiaj studiować. Ale żebyście nie uciekli, od razu pomieszam to z filozofią i rzucę na ekran po kilka zdań o moich ulubionych programach filozoficznych, a mianowicie:

Philosophy Talks

Entitled Opinions

Philosophy Bites

In Our Time

O nich w kolejnych wpisach

Myślę, że tyle na pierwszy raz wystarczy.

Bardzo serdecznie pozdrawiam

Marek Witkowski