Wednesday, 12 May 2010

Cycero, ty gadzie

Cultura animi philosophia est

Dziewczyny płaczą, bo skończyło się już lato. Ale chłopaki, jak wiadomo, nie płaczą. Trzeba tylko skończyć z kpinkami z Profesora Minskiego i wziąć się do filozoficznej orki. Bo w przeciwieństwie do Epikura, który uważał, że filozofia to lajtowe kucanie w kwiatkach przy winie i w gronie przyjaciół, Big Cyc orzekł, że filozofia to ciągła uprawa umysłu. Czy miał rację jeden czy drugi, trudno mi sądzić. Bo ja tylko jako dziecko zbierałem agrest u wujka Józka i to jest moja cała kultura rolna.

Przypominam, ze blog ten to refleksje wokół podkastów filozoficznych prezentowanych na Itunesach. Oba trudne terminy są wcześniej zdefiniowane (mam nadzieję) zgodnie ze lwowsko-warszawskimi standardami. Wystarczy kliknąć w odpowiednie linki (zaznaczone kolorowo). Zresztą, czy jest jeszcze ktoś w cyberprzestrzeni, kto nie wie, co to podkast. Z drugiej strony na pewno większość z nas nie wie do końca, co to jest filozofia, ale w tej sprawie trudno jest dać wiarygodny link.

Większość podkastów, wokół których będziemy się snuć, pochodzi z Uniwersytetu w Stanford w Kaliforni. Z Londynu natomiast pochodzi audycja Melvyna Bragga „In Our Time” firmowana przez BBC. Dużo w niej o filozofii, ale do tego pamiętnika wybrałem trzy audycje (jedna wystąpi dwa razy) omawiające problemy fizyki i neuroscience. To też filozofia – bez umiaru i do bólu.

Dla wygody jeszcze raz kopiuję listę linków, która jest naszą mapą drogową.

1) Drugie prawo termodynamiki - najważniejsza prawda, którą kiedykolwiek będziesz znał

2) Eksperyment dotyczący wolnej woli

3) U Uzbiekaw niet iluzji

4) Ciemna energia (punkt drugi i trzeci odnoszą się do tej samej audycji)

Audycja, do której odnosi się drugi link, to prezentacja neuroscience, nauki, która bardzo rozwinęła się w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Ledwo jednak minęła 10 minuta dyskusji, najbardziej aktywny z jej uczestników David Papineu, przechodzi do roli świadomości w naszych procesach i zachowaniach. Uważa, że jest ona duża mniejsza niż się zazwyczaj przypuszcza. W sumie bardzo mała.

Przerwijmy w tym miejscu program i zróbmy małą dygresję. Kartezjusz uważał, że co jak co, ale świadomość jest dla nas zupełnie przejrzysta i stanowi źródło wiedzy pewnej. Już w 19 wieku nie bardzo w to wierzono. Marksizm a potem freudyzm wskazywały, że nasze prawdziwe intencje są często inne niż nam się wydaje. Tak różne nurty jak freudyzm i behawioryzm wspólnie na jakiś czas zniszczyły pojęcie świadomości, pierwszy wprowadzając pojęcie podświadomości a drugi w ogóle negując świadomość (w mocnej wersji). Te same argumenty mogą zresztą służyć uzasadnieniu istnienia podświadomości i całkowitego braku świadomości. Oto jadę w tej chwili na rowerze, ale oczywiście koncentruję się na słuchaniu ipoda. Ipod nadaje np. stary wykład Searle'a (Reeth Lectures). W tej konkretnie sekundzie nie zdaję sobie nawet sprawy, że jadę na rowerze, że pedałuję, a nawet od czasu do czasu zmieniam biegi. Zwolennik podświadomości powie, że ja zdaje sobie z tego sprawę podświadomie. Behawiorysta powie, że ja sobie z tego sprawy nie zdaję, nie jestem tego świadomy, zresztą nie ma żadnej świadomości i najważniejsze jest zachowanie: to, że jadę na rowerze i nie roztrącam przechodniów.

Co tutaj wnosi neuronauka (wracamy do audycji radiowej). Pewien zaskakujący wynik badań neuroscience pokazuje, że dużo mniej z tego, co uważaliśmy za świadome, jest świadome. Chodzi o tzw. eksperyment wolnej woli. Autor tego eksperymentu (którego nazwiska nie podaję, nie chcąc go przekręcać, usłyszałem je ipodzie) zebrał w laboratorium grupę pacjentów i poprosił o przyciskanie znajdującego się obok nich guzika. Dodatkowo na ścianie wisiał duży stoper. Eksperymentor powiedział: zanotujcie dokładny czas, kiedy zdecydowaliście się na przyciśnięcie guzika. Posługując się elektrodami wprowadzonymi do mózgu badacz dokonał jednak zaskakującej konstatacji. Mózg uczestnika eksperytentu zaczął proces, który sterował (poruszał) palcem chwilę zanim pacjenci twierdzili, że się na to zdecydowali. Było to około 1/5 sekundy wcześniej (to dużo w ujęciu neuroscience). Więc wyglądało to tak, jak gdyby mózg zdecydował się poruszyć palcem i dopiero potem staliśmy się tego świadomi, że mózg się na to zdecydował.

Zdrowy rozsądek podpowiadałby, że to ja się zdecydowałem poruszyć palcem (świadomie, celowo). Ale okazuje się, że mózg już wcześniej wszystko przesądził. Moja świadomość jedynie odnotowała już podjętą przez mózg decyzję. Nieświadome części mózgu wszystko przesądziły, a świadomość może te rzeczy jedynie śledzić.

Większość rzeczy, które robimy jest nieświadome.

Można sobie zadać pytanie, co w ogóle robi świadoma część. Z powyższego przykładu (i jeszcze jednego, o którym nie piszę) wynika, że jest to tylko działalność księgowa, buchalterska. Śledzi, jakie decyzje zostały podjęte, śledzi jakie są przedmioty, śledzi gdzie jesteś i gdzie są inne osoby w relacji do ciebie. Ale po co jest ta księgowość? Wygląda to, że świadoma część mózgu (która jest bardzo mała) jest przeznaczona do planowania wyższego rzędu. Czy jadę na ryby czy idę do biblioteki. Jeśli na ryby, to kupię wędkę i haczyk. Świadomość obejmuje strukturę i sekwencję planowania. Organizowanie czasu. W pewnym sensie zarządzanie. Świadomości nie należy przy tym traktować jako coś niematerialnego. Jest to świadoma część mózgu rezyduująca w jego ewolucyjnie nowszej, ssaczej, neokorowej części, w odróżnieniu od starszej "gadziej" części odpowiedzialnej za ruchy bezwarunkowe i nieświadome. Jest to jakiś dowód, że pochodzimy nie tylko od małpy, ale i od gadów.

Dawni dualiści mówili jednak o niematerialnej duszy i ciele. Dzisiejsi o różnicy między umysłem a mózgiem. Zdaniem Papineau jest to zdecydowanie błędny, choć zarazem bardzo naturalny sposób myślenia. Sposób ten miałby polegać na przekonaniu, że w ciele występuje dużo szarej materii i nerwów a nad nimi unosi się świadoma istota. Papineu mówi w audycji: „Jestem zdecydowanym materialistą, nie istnieje żadna dodatkowa substancja. Ale nawet ja, kiedy myślę o tych sprawach, to w sposób zupełnie naturalny zakładam, że istnieje jakiś dodatkowy element czujący. Psycholog z Yale Paul Bloom ma bardzo ciekawą teorię. Napisał książkę Dziecko Kartezjusza . Twierdzi w niej, że wszystkie dzieci chowają się jako kartezjanie i wyrastają na kartezjan. Od wczesnego wieku, jako dualiści, myślą, że jest umysł, który jest czymś innym niż mózg. Teoria Paula Blooma jest taka, że mamy dwa systemy w mózgu, jeden do radzenia sobie z ludźmi, ich intencjami i innymi umysłami a drugi do radzenia sobie z ciałami. I to, co poznajemy, umieszczamy w jednej kategorii lub drugiej. I jest tak łatwo nam zrozumieć, że obcy umysł mógłby przejąć nasze ciało. Jest taki film ze Stevene Martinem „All of me”. Pod koniec filmu osoba kontrolująca ciało zmienia się w nim pięć razy na minutę. Widz nie ma trudności ze zrozumieniem tej sytuacji i wyraźnie wszyscy myślimy, że jest to sensowne. Ale to błąd.

Problem z obrazem dualistycznym jest taki, że nie pozostawia umysłowi właściwie nic do roboty. Mózg ma cały materiał do kontrolowania naszych ciał i nie musimy szukać nic na zewnątrz, żeby widzieć, dlaczego poruszamy się tak, jak poruszamy. I nikt z nas nie myśli, że kontroluje nas z zewnątrz jakaś siła magiczna. Gdyby było coś ekstra, to i tak myślelibyśmy, że nie powoduje w naszym mózgu-umyśle żadnej różnicy. Jeżeli umysł istnieje, to jest tym samym, co mózg.

Tyle neuroscientist. I możemy już na dziś wyłączyć radio. Muszę przyznać, że choć nie jestem dualistą, mam bardzo silne intuicje co do istnienia twardego problemu świadomości, umysłu, wykraczające poza neurofizjologię. W odróżnieniu od neuronaukowców nie zamierzam z tych intuicji rezygnować. Chociaż wierzę, że mózg ma cały materiał do kontrolowania naszych ciał (choć nie wierzę, żeby to ktoś konkluzywanie wykazał) i że zapewne po wykonaniu pracy przez mózg umysł nie miałby wiele do roboty, to i tak byłbym przeciwny eliminowaniu pojęć umysłowych, mentalnych, psychicznych, czysto świadomościowych z opisu naszego ludzkiego świata. W tym wypadku nie wierzę w brzytwę Ockhama. Uważam, że jest tępa i zardzewiała.

Znaleźliśmy się tuż obok jednej z podstawowych zasad metodologii nauki: zasady prostoty. Zasada ta kazała usuwać z nauki wszelkie zjawiska, pojęcia i byty, które nie miały nic do roboty, czyli nie pomagały nam wyjaśnić zjawisk empirycznych. Z chemii zniknął flogiston. Z fizyki eter. Poza sztukę Moliera nie wyszła „vis usypiativus”, bo jak wiadomo opium ma siłę usypiającą. W dwudziestym wieku na zasadę zwracali uwagę i Quine i Chomsky. Chociaż prostota nie jest pojęciem ani do końca jasnym ani absolutnym czy jednorodnym, to z ogólną zasadą trudno się kłócić. Nie wiemy, czy w kosmosie istnieją byty, których ani nie widzimy ani nie pozwalają nam niczego wyjaśnić, ale skoro nie wiemy, to po co mamy zakładać ich istnienie.

Z umysłem (jako bytem niefizycznym innym niż mózg, czy może niefizycznym aspektem mózgu) sprawa ma się inaczej. Zjawiska i pojęcia umysłowe (mentalne) nie są bytem teoretycznym, który ma coś wyjaśnić w działaniu mózgu, i w ogóle miałby mieć coś do roboty. Są do dane pierwotne, empiryczne, kwalia, sądy i zdania spostrzeżeniowe i jako takie same zasługiwałyby na teorię, gdyby taka mogła istnieć. Taki zdaniem jest „odczuwam ból”, „chcę już pójść do domu”, „jestem głodny”. Są to tak samo zdania spostrzeżeniowe jak „Grzmi”, czy „Pada deszcz”, może nawet lepsze, bo będące naszą prywatną własnością. A kto jeszcze śmie twierdzić, że własność prywatna jest gorsza od publicznej? Moje jest lepsze, bo moje (Oczywiście o intersubiektywności słyszałem).

Tego typu zjawiska mogą tworzyć system skomplikowany, albo prosty. Mogą też duplikować się ze zjawiskami neurologicznymi, pozostawiając wrażenie, że umysł nie nic więcej do roboty, bo mózg już wszystko załatwia. Nie jest to ważne. Ważne jest to, że te zjawiska odczuwamy. Może się mylimy? Mam wrażenie, że filozofia behawiorystyczna ostatnich kilkudziesięciu lat (jest to skądinąd piśmiennictwo bardzo fascynujące) próbowała nas przekonać, że świadomość jest naszym złudzeniem. Jeśli tak, to badajmy złudzenia. Tylko jak odróżnić złudzenie od niezłudzenia.

Wolno nam myśleć, że system mózg-umysł może się charakteryzować pewną nadmiarowością, redundancją, zarówno użyteczną i nieużyteczną. Świat ludzki nie musi być racjonalny. Każda ludzka instytucja domaga się uproszczenia. Ale nie przesadzajmy w walce z biurokracją. Mózg bez umysłu uczyni z nas zombie.

Na szczęście nie możemy (poza patologią) pozbawić się umysłu. Gdzie występuję ludzki mózg, tam tez jest ludzki umysł. Kiedy to się w ewolucji zaczęło? Pies jakąś świadomość ma, ameba żadnej. Kiedy przyroda zaczęła mysleć o sobie? Wygląda na to, że od ssaków. Tu neuronaukowcy mnie przekonali.

No comments:

Post a Comment